Atletico Madryt pokonało w Lyonie Olimpique Marsylia aż 3:0 i dzięki temu zgarnęło puchar za wygranie Ligi Europy. O samym finale nie trzeba się właściwie rozpisywać, bo moglibyśmy chwalić w wielu zdaniach zespół Diego Simeone, który pokazał, że ich przeciwnicy pragnący przywrócić czasy dawnego blasku nie są jeszcze na odpowiednim poziomie i zwycięzca tego meczu był znany jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Niektórzy twierdzą, że kontuzja Payeta mocno osłabiła Olimpique i faktycznie tak było, bo Francuzi całkiem dobrze weszli w mecz, ale Atletico po raz kolejny pokazało klasę, wyrachowanie i doświadczenie. Dominacja w europejskich pucharach klubów z Hiszpanii to naprawdę niezwykłe zjawisko. Od sezonu 2013/2014 aż po bieżący rok zwycięzcami Ligi Mistrzów i Ligi Europy zostawały drużyny z La Ligi za wyjątkiem zeszłorocznej edycji Ligi Europy, w której zwyciężył Manchester United. W tym sezonie Ligę Mistrzów znów wygrać ma szansę Real, a pokrzyżować plany spróbuje mu Liverpool.
Wracając jednak do środkowego finału spójrzmy na niego z innej perspektywy. Z perspektywy piłkarza, który zagrał w nim tylko symboliczne dwie minuty w doliczonym czasie gry, a który mimo to cieszy się w czerwono – białej części Madrytu ogromnym szacunkiem. Mowa tu oczywiście o Fernando Torresie. Kolejny z zasłużonych dla piłki zawodników, który kończy w ostatnim czasie z wielką piłką. W Atletico jest legendą, ale dopiero teraz wygrał z tą drużyną pierwsze trofeum co piękną klamrą spina jego karierę, w której Torres wygrał prawie wszystko co istotne, nie raz był na samym szczycie, ale zmagać się musiał również z ogromną krytyką i brakiem formy. No to spójrzmy zatem, skąd się wziął i kim stał Fernando Torres.
Hiszpan biorąc przykład ze swojego starszego brata początkowo chciał być bramkarzem, ale szybko okazało się, że jest stworzony do strzelania goli. W wieku dziesięciu lat reprezentując barwy Rayo 13 na przestrzeni całego sezonu zdobył 55 bramek i trafił na testy do Atletico, które jak się później okazało stało się jego domem. Torres przechodził przez grupy młodzieżowe a w tym czasie zainteresowane zawodnikiem były takie kluby jak Real czy Valencia. „El Nino” został jednak w Atleti i wiosną 2001 zadebiutował w pierwszym zespole jako siedemnastolatek. Swojego pierwszego gola zdobył w kolejnym meczu, w którym dostał szansę gry. Atletico wygrało na wyjeździe z Albacete 1:0 właśnie dzięki bramce Fernando. Wszystko działo się na zapleczu La Ligi a „Rojiblancos” zajęli w niej czwarte miejsce nie awansując do najwyższej klasy rozgrywkowej. Zrobili to rok później wygrywając drugą ligę. Torres był stale potrzebnym elementem układanki Luisa Aragonesa prowadzącego wówczas Atletico. Czasem grywał od pierwszych minut, czasem wchodził z ławki, czasem w ogóle nie pojawiał się na placu gry, ale ogółem zagrał sporą ilość 35-ciu meczów ligowych, w których 6 razy wpisywał się na listę strzelców oraz wystąpił w Pucharze Hiszpanie dokładając jedno trafienie do swojego dorobku. W debiutanckim sezonie w La Lidze Hiszpan zagrał w 29-ciu meczach, w których zdobył 13 goli. W sezonie 2003/2004 Torres w lidze wystąpił 35 razy i strzelił 19 goli dokładając do tego 2 trafienia pucharowe a Atletico zajęło wówczas siódme miejsce w lidze i brało udział w Pucharze Intertoto gdzie w jednym z meczów finałowych ulegli VIllarrealowi po rzutach karnych.
W wieku 19 lat Torres po raz pierwszy założył opaskę kapitańską pierwszej drużyny Atletico zostając najmłodszym kapitanem tego zespołu w historii. Sezon 2004/2005 to udział Fernando we wszystkich meczach ligowych i 16 zdobytych goli oraz kolejne dwa w Pucharze i szóste miejsce w La Liga. W tym czasie Torres brał również udział w eliminacjach do Mistrzostw Świata 2006 strzelając 6 goli, które przyczyniły się do zajęcia przez Hiszpanię drugiego miejsca w grupie eliminacyjnej i awansu poprzez baraże. W następnych rozgrywkach ligowych Torres zdobył 16 goli a następnie pojechał z reprezentacją na mundial gdzie odpadł w 1/8, ale zdołał strzelić 3 gole. Dzięki mundialowi zebrał kolejne pozytywne opinie i przyciągnął zainteresowanie wielkich klubów. Pozostał jednak na kolejny sezon w Atletico i do swojego dorobku bramkowego dopisał kolejnych 14 goli ligowych i jeden gol w Pucharze. Jego zespół nie awansował do europejskich pucharów i bohater tego artykułu postanowił poszukać nowych wyzwań. I tak rozstał się z klubem ,który go wychował bez wielkich pożegnań i wzruszeń. Gdy już wszystko było prawie „klepnięte” wrócił z Anglii gdzie lada moment miał zostać piłkarzem Liverpoolu i na konferencji prasowej ogłosił, że odchodzi.
Na wyspach jego gwiazda rozkwitła pełnym blaskiem a kibice z Anfield pokochali nowego napastnika zaopatrując się w czerwone koszulki z numerem 9. Trzeba jednak powiedzieć, że oczekiwania względem napastnika były ogromne, ponieważ kwota około 20-tu milionów funtów jakie „The Reds” zapłacili Atletico oraz oddanie do Hiszpanii Luisa Garcii było rekordem transferowym klubu. Torres nie zawiódł kibiców i już w pierwszym sezonie zdobył 24 gole w lidze oraz 6 w Champions League. Jedno z jego trafień zostało wybrane golem sezonu w Liverpoolu. Sam Torres zebrał nagrodę dla piłkarza lutego w Premier League oraz trafił do „11” sezonu i zajął drugie miejsce na najlepszego zawodnika wg dziennikary. Został także wybrany piłkarzem sezonu w swoim klubie, wicekrólem strzelców a jego 24 gole sprawiły, że stał się najskuteczniejszym debiutantem w historii Ligi Angielskiej. Ponadto wyrównał klubowy rekord ośmiu meczów z rzędu ze zdobytym golem oraz pobił rekord innego byłego zawodnika „The Reds” Michaela Owena zdobywając łącznie we wszystkich rozgrywkach 33 gole. Następnie pojechał z kadrą na EURO rozgrywane w Austrii i Szwajcarii gdzie wreszcie mógł świętować zdobycie trofeum. Na turnieju bramkarzy pokonał dwukrotnie, ale to właśnie nazwisko Torresa widnieje przy tym najważniejszym golu Mistrzostw Europy, strzelonym w finale przeciwko Niemcom, dającym upragniony tytuł Hiszpanii. W kolejnym sezonie w regularnej grze przeszkodziło mu kilka kontuzji. Mimo to Torres we wszystkich rozgrywkach zdobył 17 goli co zaokrągliło jego dorobek bramkowy w barwach Liverpoolu do 50-ciu. Siłę charakteru pokazał w Lidze Mistrzów w meczu z Realem gdzie grał mimo kontuzji na środkach znieczulających ból. Znów znalazł się w drużynie sezonu Premier League a w plebiscytach Złotej Piłki i piłkarza roku FIFA za rok 2008 ustępował tylko Leo Messiemu i Cristiano Ronaldo a co za tym idzie znalazło się dla niego miejsce również w drużynie roku FIFA. W kolejnym sezonie znów stracił kilka spotkań przez kontuzję kolana. W poprzednich rozgrywkach ligowych wybiegał na murawę 24 razy, w tych zaliczył jeszcze dwa mniej, ale znów pokazał jakość zdobywając 18 goli w Premier League. W Lidze Mistrzów Liverpool zawiódł i zajął dopiero trzecie miejsce a Torres strzelał tylko w Lidze Europy zdobywając 4 trafienia. W niej „The Reds” odpadli w półfinale po dogrywce z… Atletico, czyli późniejszym triumfatorom. I znów zobaczyliśmy Torresa na wielkiej imprezie jako członka drużyny dokonującej wielkich rzeczy. Na mundialu w RPA reprezentacja „La Furia Roja” zdobyła Mistrzostwo Świata, tym razem Torres nie strzelił gola. Z reprezentacją napastnik odnosił sukcesy, ale w piłce klubowej chociaż nie miał na koncie statuetki króla strzelców to w swej gablotce trzymał kilka indywidualnych odznaczeń. I tylko indywidualnych. Szukając sukcesu klubowego w styczniu 2011 opuścił Liverpool przechodząc do Chelsea za niebotyczną wówczas kwotę 50-ciu milionów funtów. Rozgniewał tym kibiców na Anfield i wielu z nich znienawidziło go tak szybko jak go pokochało paląc koszulki z jego nazwiskiem.
Początki w „The Blues” były wręcz katastrofalne. Torres nie umiał zdobyć gola, spadła na niego ogromna fala krytyki i chociaż Hiszpan w jakimś stopniu się odbudował to nigdy już nie przywrócił sobie dawnego blasku. Do Chelsea przechodził mając strzelonych 9 goli w barwach Liverpoolu a na koniec sezonu jego dorobek powiększył się zaledwie o jedno trafienie. Sezon 2011/2012 był dla Torresa słodko gorzki. Początkowo grał w podstawowym składzie, ale trener w końcu stracił do niego cierpliwość i „El Nino” stał się rezerwowym. W pewnym momencie zaliczył fatalną passę ponad 5 miesięcy bez gola. Ostatecznie sezon zakończył z 6-cioma trafieniami w lidze (w tym hat-trick) i kilkoma asystami, dwoma golami w Pucharze Angli i trzykrotnie pokonywał bramkarzy w Lidze Mistrzów. Mimo tego, że błyskotliwy sezon to nie był, to jednak kto nie pamięta gola w półfinale Ligi Mistrzów z walczącą o awans Barceloną, kiedy to Torres kładzie na ziemi Valdesa i dobija Dumę Katalonii? Do tego to właśnie on wywalczył rzut rożny w finale z Bayernem, po którym Droga doprowadził do dogrywki a następnie Chelsea sięgnęła po zwycięstwo w rzutach karnych. Podczas EURO na boiskach w Polsce i Ukrainie nie zawsze był pierwszym wyborem del Bosque, ale strzelając trzy gole i notując asystę został królem strzelców turnieju. Dodajmy, że jeden z goli oraz wspomniana asysta miały miejsce w finale z Włochami gdzie Hiszpania rozgromiła przeciwnika 4:0. Znów był członkiem zespołu, który dokonał czegoś co nie udało się nikomu wcześniej, czyli zwyciężał w trzech wielkich turniejach pod rząd. W kampanii 2012/2013 Chelsea zawodziła, ale akurat Torres o dziwo odzyskał pewność siebie i chociaż jego liczby nie zwalały z nóg to został on najlepszym strzelcem zespołu. Najpierw zdobył gola w meczu o Tarczę Wspólnoty, w angielskich pucharach strzelił 3 gole, w lidze angielskiej 8, ale przede wszystkim był liderem drużyny najpierw w Lidze Mistrzów strzelając 3 gole w fazie grupowej, w której Chelsea zajęła dopiero trzecie miejsce a potem zdobywając 6 goli w 9 meczach w Lidze Europy, którą „The Blues” wygrali 2:1 z Benficą. Jednego z goli w finale strzelił Torres. W sezonie 2013/2014 strzelił po jednym golu w Superpucharze Europy i Carling Cup w Anglii. Do tego dołożył 5 bramek w lidze i 4 w Lidze Mistrzów. Jego liczby były zatem zdecydowanie słabsze niż jeszcze rok temu i chyba nie można tego nazwać kolejnym kryzysem lecz powolnym schodzeniu w dół swojej sportowej kariery. Na mundialu w Brazylii Torres strzelił jednego gola, ale Hiszpania nie wyszła nawet z grupy.
Kolejne pół roku Fernando spędził na wypożyczeniu w AC Milan. Włosi w styczniu wykupili go z Chelsea, ale natychmiast wypożyczyli do miejsca, w którym wszystko się zaczęło, do Atletico. W Milanie zagrał w 10-ciu meczach i raz wpisał się na listę strzelców. Jego wielki powrót do „domu” przyciągnął na stadion 45 tysięcy osób witających z powrotem legendę. W pół sezonu Torres strzelił 6 goli, w tym dwa z Realem w Pucharze Hiszpanii, z którego Atleti wyeliminowało Królewskich. Po sezonie „Rojiblancos” wykupili wychowanka a on sam strzelił przyzwoite 11 goli w lidze i jednego w Lidze Mistrzów. Liczby Torresa z kolejnego sezonu to 8 trafień ligowych i po jednym w Copa del Rey oraz Champions League. Tak powoli kończy się dość zakręcona historia „El Nino”. W kończącym się sezonie ma po 3 bramki w lidze i pucharze oraz dwie w Lidze Europy. Kilka tygodni temu ogłosił, że odchodzi z Atletico. „To dla mnie bardzo trudne, ale po raz drugi mówię „adios” […]Miałem mnóstwo szczęścia, że udało mi się zadebiutować w pierwszym zespole, potem strzelać gole, następnie grać na stałe w pierwszym składzie. Czas jednak powiedzieć dość. To mój ostatni sezon tutaj” mówił wtedy napastnik. Teraz wreszcie zdobył trofeum z ukochanym Atletico i jego kariera pięknie zatoczyła koło. W finale tegorocznej Ligi Europy na murawie pojawił się tylko na kilkadziesiąt sekund, ale kilka chwil później razem z kapitanem Gabim podnosił puchar za zwycięstwo co tylko pokazuje jaką ikoną i legendą Atletico się stał. Po finale stwierdził: „To szczęście, które trudno ująć słowami. Mój sen się spełnił. Wyjątkowy dzień dla mnie. Trofeum znaczy dla mnie bardzo dużo na poziomie emocjonalnym. Każdy ma jakieś swoje marzenia od małego, to było moje […]Chciałbym zadedykować trofeum wszystkim kibicom Rojiblancos”. Sam zainteresowany mówi, że chce jeszcze grać w piłkę, prawdopodobnie wyjedzie w tym celu za ocean. Fernando Torres miał w swojej karierze lepsze i gorsze momenty, ale osiągnął w sporcie wielkie rzeczy i nie da się odmówić jego ważnej roli jaką odegrał w historii futbolu. Przed nim jeszcze ostatni mecz w Atletico i wielkie pożegnanie, na które nie było czasu gdy odchodził do Liverpoolu. Co by o nim nie mówić, jego ruch do piłki i wyjście na pozycje z ostatnich lat można wciąż przedstawiać młodym zawodnikom jako doskonały przykład gry napastnika.